Hej, przedstawiam się:
Tekst opracowano w lutym 2005 dla internetowej strony Wydziału Mechaniczno – Energetycznego Politechniki Wrocławskiej
===
Bogdan Kulik - absolwent Wydziału z 1973 roku opowiada o swoim ciekawym życiu zawodowym spędzonym w Polsce, Austrii a przede wszystkim w Kanadzie…
Nigdy nie przypuszczałem, ze będę musiał przekraczać Atlantyk
Będąc niemłodym już pracownikiem wydziału reakcyjnej bezpieki w bezapelacyjnie najlepszej elektrowni nuklearnej w Kanadzie, siedzę sobie i myślę i przychodzą mi do głowy różne myśli. To był początek, który ma zaintrygować czytelnika ... a więc czytaj dalej!
Reakcyjna bezpieka to wydział Reactor Safety czyli bezpieczeństwa nuklearnego. Najlepsza elektrownia atomowa w Kanadzie to Bruce Power nad Jeziorem Huron w Ontario. A ja jestem absolwentem Wydziału Mechaniczno-Energetycznego Politechniki Wrocławskiej, rocznik 1973.
Już ponad połowę mojego dorosłego życia spędziłem po tej drugiej, zachodniej stronie Atlantyku. Choć do zasłużonej emerytury dzieli mnie prawie 10 lat i jeszcze nie czas na tak zwane podsumowanie, to różne wydarzenia skłaniają do spoglądania wstecz. Tym razem był to Zjazd 50-lecia Wydziału M-E we Wrocławiu w październiku 2004. To już ponad 31 lat minęło, gdy wyruszyliśmy w świat z dyplomami w kieszeni. Nigdy wtedy nie przypuszczałem, że kiedyś w przyszłości, aby zobaczyć rodzinę, znajomych ludzi i miasto Wrocław będę musiał przekraczać Atlantyk.
Spróbuję opisać moja drogę z Polski w drugiej połowie XX wieku do Kanady w wieku XXI. Pomijam tu niezbyt ciekawe etapy przedszkola, szkoty podstawowej i średniej.
Większość czasu spędzałem w laboratorium, które znane było jako "Houston"
Urodziłem się. Przedszkole. Szkoła podstawowa. Szkoła średnia techniczna w mieście Nysa. Studia na Wydziale Mechaniczno-Energetycznym Politechniki Wrocławskiej, specjalność Aparatura Procesowa, ukończone w roku 1973.
Wybór kierunku studiów wynikał ze specyfiki mojej szkoły średniej. Zdobyłem tam podstawy wiedzy o aparaturze przemysłu chemicznego, bowiem taki byt profil miejscowego głównego pracodawcy, ZUP Nysa. Pod koniec studiów miałem nawet stypendium fundowane z tej firmy, ale im bliżej dyplomu, tym mniejsza miałem ochotę na podjęcie tam pracy.
W czasie studiów przeżyłem dwa najważniejsze dla mnie szkolenia z nauk politycznych: marzec roku 1968 i grudzień 1970.
Moja praca dyplomowa była przeglądowo-eksperymentalno-projektowa z dziedziny ochrony atmosfery (mokre odpylanie gazów). Początkowo większość czasu spędzałem w laboratorium w budynku D-2, które znane było jako Houston, z racji tego, że niektóre instalacje laboratoryjne stanowiły pionowe kolumny, przypominające rakiety gotowe do startu. Nie miało to sensu, gdyż w Houston, Texas jest centrum kontroli lot6w a rakiety startują z Przylądka Canaveral na Florydzie, ale to nieważne. Potem, gdy skończyły się tak zwane "pomiary", przeniosłem się do suwaka logarytmicznego i na deskę kreślarską. Kalkulator byt bardzo pożądanym ale trudnym do zdobycia przedmiotem a rysunki trzeba było wykreślić tuszem na kalce kreślarskiej. Zgroza dla współczesnego studenta.
Laboratorium “Houston” w budynku D-2
Przed zdobyciem dyplomu przekonałem władze Instytutu Inżynierii Chemicznej I-13, że warto mnie zatrudnić i odkupić od ZUP Nysa. W ten sposób znalazłem się w szeregach pracowników naukowo-dydaktycznych instytutu.
"Prosilnikiem" był Profesor Roman Koch
Po kilku miesiącach stażu, gdzie głównie bytem zaangażowany w różne prace zlecone, przeniosłem się za obopólną zgodą na studia doktoranckie. Byt to częściowy powrót do czasów studiów, gdyż mieliśmy wiele godzin wykładów a przy okazji musieliśmy się wykazać postępem w pracach nad dysertacją. Mój temat pracy był związany z dużym programem badawczym instytutu i dotyczył pewnej metody oczyszczania gazów przemysłowych (był to prawie ciąg dalszy mojej działalności w Houston).
W nowym budynku C-6 doczekałem się własnego biurka i nowego miejsca w laboratorium. Moim promotorem (między nami doktorantami te funkcje nazywaliśmy "prosilnikiem") byt Profesor Roman Koch. Po 4 latach nauk, licznych ponagleniach ze strony szefa i wielu godzinach spędzonych w laboratorium i bibliotekach zacząłem zbliżać się do finału. Programy obliczeniowe w języku Fortran i wyniki "pomiarów" w postaci kartonów wypełnionych kartami perforowanymi zanosiłem osobiście do centrum obliczeniowego w budynku D-2. Przerobione wyniki odbierałem jako dtuuugie wydruki papierowe o równie dużej wadze. Dla zaoszczędzenia operatorom czasu maszynowego zamawiałem również skompilowane programy w postaci binarnej w formie taśmy perforowanej. Byty to krążki sporej średnicy, z racji czego nazywaliśmy je "berecikami". W pewnym sensie była to praca fizyczna. W końcu przeżyłem swoją obronę i włączony zostałem na stałe do załogi instytutu I-13.
Uroczyste wręczenie dyplomów doktorskich
System społeczny nie mógł być traktowany poważnie
Pracownik naukowo-dydaktyczny dzielił się wtedy na trzy części: dydaktyka, własny rozwój naukowy (między innymi publikacje) i prace zlecone. Bardzo dobrze było, gdy udawało się połączyć część druga z trzecia. W dydaktyce obdarzony zostałem misja nauczania studentów wydziału chemicznego geometrii wykreślnej i podstaw rysunku technicznego. Byty to tak zwane "kreski". Każdy wykład inauguracyjny zaczynał się od tego, że długo broniłam się przed licznymi atakami na sens nauczania ich tego przedmiotu, głównie ze strony przyszłych chemiczek. Nawet jeśli ich nie przekonałem, to dosyć szybko co bardziej zaparte osoby odkładały na wykładzie robotki ręczne na drutach (autentyczne) i łapały się za ołówek i linijkę. Prowadziłem też zajęcia specjalistyczne na naszym wydziale - ćwiczenia, laboratoria, prace przejściowe i później dyplomowe. Niektórzy pracownicy widzieli dydaktykę jako zło konieczne, czy też dodatkowe obciążenie. Mnie to odpowiadało.
System społeczny, w którym przyszło nam wtedy funkcjonować nie mógł być traktowany poważnie, więc w pewnym momencie zacząłem dawać temu wyraz. Najpierw stworzyłem na drzwiach mojego pokoju skromna gazetkę pod tytułem "U Nas - U Nich". Była to wielka płachta papieru typu brystol, podzielona linia pionowa na dwie połówki zatytułowane "U Nas" i "U Nich". Po obu stronach przyklejałem tytuły wycięte z gazet codziennych. Typowy zestaw brzmiał mniej więcej tak:
Zacząłem tez edytować "Słownik 30-lecia" PRL", do którego weszły takie perełki językowe, jak "demokracja ludowa", "substancja mieszkaniowa", "kawa super extra wyborowa", "dalszy dynamiczny wzrost rozwoju", "pokój miłujące narody", "wizyta przyjaźni", "batalia żniwna", "niewzruszona przyjaźń", "owocne obrady", "braterska współpraca", "klimat wzajemnego zrozumienia".
Każdego roku w dniu 1 kwietnia zawieszałem na tablicy instytutu organ niezależny pod tytułem "Wolna Trybuna Ludu". Byty tam karykaturalne wiadomości z kraju i ze świata, absurdalne bajki, coś z kultury, krzyżówka. Pamiętam, za pierwszym razem po kilku godzinach przyszedł do mnie zatroskany przedstawiciel najważniejszej organizacji partyjnej i powiedział, ze już czas to odwiesić, bo są telefony z komitetu. Po Sierpniu 1980 "WTL" została wystawiona na stałe i żyła bardzo intensywnym życiem. W grudniu 1981 całe archiwum zostało skrzętnie ukryte, ale nie wiem gdzie, gdyż byłem nieobecny.
Dalej tak wegetować nie ma sensu
Pod koniec lata 1981 podjęliśmy decyzję, że dalej tak wegetować nie ma sensu i czas na zdecydowana zmianę w życiorysie. Przypomnę, że był to czas, gdy na półkach w sklepach spożywczych dumnie stały butelki z octem i puszki z groszkiem konserwowym a perspektywa otrzymania mieszkania sięgała XXI wieku. Postawiliśmy wszystko na jedna kartę i oficjalnie wyjechaliśmy na urlop do Grecji, który przedwcześnie zakończył się w Austrii. Zgłosiliśmy się tam na emigrację do Kanady, zostaliśmy umieszczeni w pensjonacie-poczekalni u stop Alp i zaczęliśmy czekać. Byty to moje najdłuższe wakacje, których jedyna wada było to, ze nie wiedzieliśmy, kiedy się skończą. Trwały 14 miesięcy.
Nasza poczekalnia u stop SchneeAlpe w Austrii
Pobyt w Austrii byt dla nas niezła szkoła życia, w której poznaliśmy miedzy innymi niezwykła galerie postaci uchodźców z Polski. Nie mogę sobie odmówić podania kilku ekstremalnych przykładów. Byt tam między innymi nawiedzony człowiek, który chciał założyć Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie, zebrać fundusze, kupić okręt wojenny, wpłynąć na Bałtyk i odbić Gdańsk. Byt facet z IQ nie większym niż 66, który na czarnym rynku kupił sobie dyplom ukończenia University of Australia (!); chciał emigrować do USA, a tam podobno wybierali ludzi wykształconych. Byli ludzie, którzy z dumą opowiadali o swojej heroicznej walce z komuną, a ich walka polegała na tym, że pracując na państwowych posadach kradli państwowe mienie.
Kanada bez "Canadian Experience"
Jesienią 1982 wylądowaliśmy na zachodzie Kanady, w 50-tysięcznym mieście Red Deer w pięknej prowincji Alberta. Czas nie był najlepszy, panował ekonomiczny zastój. Dostaliśmy mieszkanie i rządowy zasiłek. Moja pani poszła po nauki językowe, córka do szkoty, a ja przystąpiłem do szukania pracy. Moje dyplomy (magisterski i doktorski) zostały oficjalnie zweryfikowane przez rządową komisje uniwersytecka i ocenione jako równoważne dyplomom miejscowych uniwersytetów.
Sporządziłem sobie życiorys zawodowy czyli "resume" (teraz nazywa się to CV) i starałem się sprzedać siebie na raczej ubogim rynku pracy. Kanadyjczycy są trochę specyficzni przez to, że nie bardzo wierzą w umiejętności przybyszów zza oceanów. Sceptycyzm ten objawiał się wiele razy, gdy na rozmowie z potencjalnym pracodawcą bytem pytany, czy mam tak zwany "Canadian experience". Nie miałem, więc nie zaproponowano mi posady. Bez posady nie miałem szans na zdobycie niezbędnego "Canadian experience". Sytuacja prawie bez wyjścia.
Wszystko nie tak jak opisywały podręczniki
W tym czasie miałem kilka niewielkich kontraktów, pracowałem też dorywczo jako tłumacz ale normalna prace znalazłem dopiero po roku. Był to efekt zbioru wielu przypadków i zbiegów okoliczności. Wszystko rozwinęło się dokładnie nie tak, jak to opisywały podręczniki dla poszukiwaczy pracy.
Mój przyszły szef przyjechał ze stolicy prowincji, Edmonton, do mojego miasta na rozmowę ze mną czyli na "job interview", rozmowa odbyta się przy stoliku w kawiarni i następnego dnia miałem propozycje pracy.
Firma General Systems Research zajmowała się wykorzystywaniem laserów C02 o mocy wyjściowej kilkuset watów do celów przemysłowych, takich jak cięcie tkanin, tworzyw sztucznych, blach i innych materiałów, obróbka powierzchniowa, spawanie. Z czasem wyspecjalizowaliśmy się w wycinaniu tkanin dla potrzeb przemysłu odzieżowego i samochodowego. Finalnym wytworem firmy była maszyna wielkości małego autobusu, gdzie materiał podlegający cięciu rozkładany byt w sposób ciągły na perforowanym przenośniku taśmowym, który poruszał się ruchem jednostajnym. Laser wysyłał wiązkę promieniowania podczerwonego o średnicy kilku milimetrów na system luster poruszających się w poziomej płaszczyźnie x - y nad przenośnikiem. 0statnie lustro kierowano promień pionowo w dół (kierunek z) do głowicy optycznej przez soczewkę, która skupiała go na powierzchni materiału. W ognisku średnica promienia wynosiła ułamek milimetra a temperatura była rzędu kilku tysięcy stopni C. Komputer sterował ruchem promienia lasera tak, ze ze złożenia ruchów przenośnika i głowicy optycznej można było precyzyjnie wycinać dowolny wzór, uprzednio zaprogramowany.
Przemysłowy Laser Cutter GSR Edmonton
Moim zadaniem było zadbanie o produkty uboczne tego procesu. Cięcie różnych materiałów powodowało emisję gazów i dymów. Proces byt nowatorski i w literaturze nie było praktycznie żadnych informacji o wielkości emisji, charakterze i szkodliwości tych substancji. Dostałem więc długoterminowe zadanie, aby to rozpracować. Zacząłem od zorganizowania laboratorium, gdzie w sposób kontrolowany mogłem analizować cały proces. Poczułem się tak, jakbym wrócił do I-13.
Cięliśmy dziesiątki różnych materiałów, analizowaliśmy gazy odlotowe, badaliśmy sposoby skutecznej wentylacji i wychwytywania dymów i w efekcie projektowaliśmy albo rekomendowaliśmy klientom urządzenia oczyszczające. Dwa aspekty były brane pod uwagę: bezpieczeństwo pracowników obsługujących oraz emisja do atmosfery.
Największym problemem byty podmikronowe pyły emitowane podczas cięcia tkanin. Byty one bardzo lepkie i smoliste i szybko zatykały każdy rodzaj suchego odpylacza. Pokonaliśmy je dopiero za pomocą mokrego wysokociśnieniowego odpylacza Venturiego oraz kolumny dwustopniowej z ruchomym wypełnieniem. Trzecim udanym rozwiązaniem był mokry rurowy odpylacz elektrostatyczny. Lotne, głównie organiczne składniki gazów odlotowych usuwaliśmy skutecznie za pomocą adsorpcji na złożu węgla aktywnego, co było ostatnim stopniem oczyszczania.
Trzystopniowy aparat Venturi do oczyszczania gazów
Prototyp skrubera z ruchomym wypełnieniem znalazł w firmie dodatkowe zastosowanie - jako maszyna do losowania numerów Totolotka 6/49. Wyciągnąłem kiedyś 49 kulek polietylenowych i oznaczyłem je numerami od 1 do 49 po czym wrzuciłem z powrotem do skrubera. W czasie pracy urządzenia kandydaci do głównej wygranej patrzyli uważnie we wziernik i gdy od czasu do czasu pojawiała się tam kulka oznaczona numerem, był on skrzętnie zapisywany. O milionerach nic nie wiem.
Nikczemne zapachy produktów ubocznych były nie do opisania
W ramach radosnej twórczości potencjalni klienci zwracali się często do nas z zaskakującymi propozycjami. Podejmowaliśmy więc próby zastosowania lasera do cięcia mrożonych filetów ryb, makaronów, starych opon samochodowych i zużytych filtrów oleju. Wszystko można było pociąć na dowolne fragmenty, ale nikczemne zapachy produktów ubocznych były nie do opisania. Z tej działalności pozostały po eksperymentach między innymi kartony z makaronem, który w końcu trafił na stoły rodzin pracowników.
Intelektualnym efektem tego etapu mojej pracy w firmie GSR byty dwa wystąpienia na konferencjach międzynarodowych oraz współautorstwo rozdziału w książce o przemysłowych zastosowaniach laserów "Industrial Laser Handbook". Nawiasem mówiąc, na tym kontynencie prawie każda konferencja jest międzynarodowa, jeżeli tylko występują goście z Kanady i USA
Po kilku latach pracy w GSR dostałem kolejne zadanie do wykonania, związane z drugim obszarem działalności firmy, jakim było elektrolityczne chromowanie metalowych części do samolotów. Tym razem zaprojektowałem i postawiłem w stan gotowości instalacje do odciąganie i oczyszczania oparów oraz linie technologiczna do oczyszczania ścieków ze związków chromu. Niestety, nie doczekałem przecięcia wstęgi i rozruchu, gdyż firma znalazła się w przejściowych kłopotach finansowych, które skończyły się zmiana właściciela i całkowita reorganizacja. Dla mnie oznaczało to zakończenie działalności w GSR.
Jeszcze jednym moim osiągnięciem w Edmonton było zdanie oficjalnego, światowego egzaminu z języka angielskiego TOEFL (Test of English as a Foreign Language), co było warunkiem niezbędnym do przystąpienia do profesjonalnej organizacji inżynierskiej oraz podjęcia jakichkolwiek studiów, gdybym miał na to ochotę.
Hasło numer jeden to "SAFETY FIRST".
Jako niespodziewanie wolny człowiek zacząłem intensywnie szukać pracy i szybko znalazłem ja w Ontario Hydro. Nazwa jest trochę myląca, gdyż OH, wówczas firma państwowa, była monopolem energetycznym w prowincji Ontario z udziałem elektrowni nie tylko wodnych, ale głównie węglowych, gazowych i nuklearnych. Te ostatnie stanowiły prawie 2/3 całkowitego potencjału OH.
Elektrownia nuklearna Bruce - widok ogólny
Nowa pracę zacząłem w elektrowni nuklearnej Bruce, która stanowi 8 reaktorów typu CANDU (moc reaktora ~ 850 MW) nad jeziorem Huron. Na dzień dobry przeszedłem miesięczne szkolenie, specyficzne dla tego typu instytucji. Chyba nigdy w życiu nie usłyszałem tyle razy słowa "safety" czyli bezpieczeństwo. Zapoznałem się dobrze z tutejszym podejściem do problemu bezpieczeństwa nuklearnego, które jest zdecydowanie najważniejszym czynnikiem, wyznaczającym sposób funkcjonowania firmy. Hasto numer 1 to "safety first".
Na marginesie: to, co nastąpiło w Czarnobylu, było między innym skutkiem celowego wyłączenia systemu awaryjnego zatrzymania reaktora - rzecz absolutnie nie do pomyślenia w tutejszych warunkach. Światowe skutki ekonomiczne tamtej katastrofy są wciąż trudne do oszacowania. Rozwój energetyki nuklearnej został w wielu krajach zatrzymany, a efektywne alternatywy albo nie istnieją, albo mają globalne skutki uboczne w postaci emisji gazów powodujących zmiany klimatu.
Będąc człowiekiem z branży M-E trafiłem do wydziału usługowego na stanowisko tzw. "system responsible engineer", czyli człowieka odpowiedzialnego za cały system odbioru, dystrybucji i przeróbki ścieków w skali całego zakładu z 3-tysięczna załoga. Trwało to 3 lata i chyba nie był to najciekawszy okres w moim życiu zawodowym. Za dużo miałem do czynienia z zarządzaniem i organizowaniem pracy różnych zespołów, za mato było działalności koncepcyjnej i projektowej.
Bruce Power A - hala turbin i generatora Unit 4
Wbrew pozorom, cały czas w świecie mechaniki płynów i termodynamiki
Po jednej z wielu reorganizacji (m. in. zmiana nazwy firmy na OPG - Ontario Power Generation, a potem na Bruce Power) zmieniłem swój profil i trafiłem do wydziału Inżynierii Bezpieczeństwa Nuklearnego (Nuclear Safety). Rola tego wydziału ma duże znaczenia dla funkcjonowania elektrowni. Podstawa istnienia elektrowni nuklearnej jest odnawialna licencja wydawana przez nadzorująca agencje federalna na poziomie ministerstwa. Aby dostać licencję, trzeba wykazać, że elektrownia w warunkach każdej awarii nie przekroczy limitów radioaktywnej emisji do otoczenia. Lista potencjalnych scenariuszy awarii ciągle się zmienia i na każdy z nich musi być pozytywna odpowiedz. W mojej grupie zajmujemy się analizą skutków awarii i wykazaniem, że akcja ludzi oraz automatycznych systemów zabezpieczających w każdych warunkach spełni swoje zadanie. Można to uczynić tylko poprzez modelowanie i komputerowa symulacje.
W stroju ochronnym - Safety First
Wbrew pozorom, znalazłem tutaj zastosowanie dla mojej mechaniczno- energetycznej wiedzy. Cały czas znajduje się w świecie mechaniki płynów, termodynamiki, przekazywania ciepła, maszyn przepływowych i wentylacji. Na niektóre pytania "co będzie, gdy..." można odpowiedzieć przez rozwiązanie w miarę prostego zadania z termodynamiki lub mechaniki płynów, inne pytania zmuszają do większego wkładu pracy z użyciem na przykład Excela. Złożone problemy wymagają specyficznego, indywidualnego podejścia numerycznego. Od kilku lat obsługuje obszerny program a raczej kod komputerowy "GOTHIC", który jest powszechnie stosowany w energetyce nuklearnej. Za pomocą tego programu można określić warunki (parametry) w dowolnym miejscu zamodelowanej przestrzeni (x, y, z) w dowolnym czasie "t", gdy w innym odległym miejscu (x0, y0, z0) w czasie t = 0 nastąpiła pewna awaria, powodująca lokalna zmianę parametrów, które to zmiany rozprzestrzeniają się w miarę upływu czasu. Jest to więc analiza stanów nieustalonych, a program rozwiązuje złożone układy równań różniczkowych przenoszenia pędu, ciepła i masy w zamodelowanej przestrzeni. Awaria może być drobny wyciek ciężkiej wody ze zbiornika ciśnieniowego lub nagłe pęknięcie głównej rury doprowadzającej parę wodna do turbiny. Uprzednio zamodelowana przestrzeń to może być pojedyncze pomieszczenie, sieć rurociągów, pomp, zaworów i zbiorników lub całym budynkiem elektrowni. Parametrami, o które pytamy mogą być temperatura, wilgotność i ciśnienie powietrza, stężenie ciężkiej wody w atmosferze pomieszczenia, natężenie przepływu mieszaniny pary i powietrza między piętrami, zmiana poziomu ciężkiej wody w zbiorniku lub poziomu wody w piwnicy, szybkość kondensacji pary na ściankach, współczynniki wnikania ciepła, penetracja pary przez nieszczelności do pomieszczeń zamkniętych, profil temperatury w ścianie zbiornika lub pomieszczenia i dziesiątki innych.
Elektrownia Bruce - schemat działania
Jednym z moich pierwszych zadań było zamodelowanie konwencjonalnej (czyli nie-nuklearnej) części całego gmachu elektrowni. Zajęło mi to cały rok. Mając do dyspozycji model, mogłem przystąpić do licznych symulacji. I tak symuluje do dzisiaj. Czas maszynowy typowej symulacji komputerowej kilkudniowego stanu przejściowego w elektrowni może trwać nawet kilka dni. Przetwarzanie danych wyjściowych na czytelne wyniki to kolejnych kilka tygodni. Na zakończenie powstaje raport, który podlega dokładnemu sprawdzeniu i weryfikacji. oczywiście wyniki takiej analizy są na tyle dobre, na ile poprawny byt model i założenia początkowe. Potem raport przejmuje dalsze zainteresowane strony i na jego podstawie podejmuje decyzje, które często mają wartość wielu setek tysięcy $. Jest stres a nawet $tre$...
Przykład: zużyte paliwo reaktora przechowywane jest w pod wodą w otwartym żelazo-betonowym zbiorniku wielkości basenu pływackiego ze ścianami o grubości około 1,5 m. Woda w basenie cyrkuluje przez system chłodząco-oczyszczający. Sumaryczna moc termiczna emitowana przez zużyte paliwo w tej przechowalni wynosi kilka megawatów; im starsze są elementy paliwa, tym mniejsza emisja energii. Zbiornik znajduje się w kilkupiętrowym budynku, który ma swój obieg ogrzewania i wentylacji i jest połączony drzwiami z resztą elektrowni oraz ze światem zewnętrznym. Postulowana awaria zasilania energia elektryczną powoduje, ze system chłodzenia wody w zbiorniku paliwa przestaje działać, wentylacja i ogrzewanie nie funkcjonuje, drzwi na zewnątrz blokują się w pozycji otwartej a na zewnątrz panuje zima i wiatr.
Temperatura wody zaczyna rosnąć, temperatura otoczenia spada.
Problem do rozwiązania: ile jest czasu na naprawę wszystkich systemów, oraz w jakiej kolejności muszą być uruchomione aby gradient temperatury w ścianie zbiornika nie przekroczył granicznej wartości, powyżej której ściana może zacząć ulegać mikropęknięciom, co może doprowadzić do wycieku wody i w ekstremalnym przypadku do odsłonięcia paliwa. Trzeba wziąć pod uwagę nieustalone w czasie nagrzewanie się wody od elementów paliwa o różnym wieku, prądy konwekcyjne w wodzie, odparowanie i konwencje powierzchniowa, konwekcje od wody do ścian i dna, ruch powietrza wewnątrz budynku oraz między budynkiem i światem zewnętrznym, przenikanie ciepła przez ściany budynku na zewnątrz.
Gdy przyjmowano mnie do pracy w Ontario Hydro, firma oferowała każdemu kandydatowi i jego rodzinie szczegółowa wycieczkę po terenie zakładu połączona z oglądaniem reaktora przez peryskop, zwiedzaniem centralnej sterowni (Control Room) oraz spacerem wokół basenu do przechowywania zużytego paliwa. Turyści z całego świata byli przyjmowani w centrum obsługi gości (Visitors Center) z widokiem na całość firmy i po obejrzeniu filmowej prezentacji wożeni byli po zakładzie autobusami. Uśmiechnięci i uzbrojeni tylko w radiotelefony strażnicy sprawdzali przy wjeździe przez bramę główną etykietkę firmowa przyczepiona do okna samochodu i dawali wolny wjazd.
Wszystko przekręciło się o 180 stopni po 11 września 2001. Zniknęły autobusy wycieczkowe, turyści mogą tylko popatrzeć na elektrownie z daleka albo dotknąć makiety w centrum obsługi gości. Uzbrojeni w bron palna strażnicy kontrolują każdy pojazd, który wjeżdża na teren firmy, wszyscy pracownicy muszą okazać identyfikator z aktualną fotografią. Wejście do głównego budynku elektrowni odbywa się przez wykrywacz metali, po czym następuje sprawdzenie tożsamości człowieka za pomocą czytnika osobistej karty magnetycznej oraz czytnika dłoni. Dwa główne gmachy elektrowni otoczone są podwójnym płotem najeżonym ostrym drutem, czujnikami ruchu i licznymi kamerami. Inny świat. 0d czasu do czasu są fałszywe alarmy, gdyż zalesiony teren elektrowni jest domem dla stad jeleni, gęsi kanadyjskich, dzikich indyków i innej zwierzyny, która czasami nieopatrznie zaczepia lub opiera się o czujne ploty.
Wszędzie tam, gdzie przepływają płyny a energia jest przekazywana
Pracując w Ontario sfinalizowałem moje starania o wstąpienie do profesjonalnej organizacji inżynierów PEO (Professional Engineers of Ontario). Podobne organizacje działają w każdej prowincji a ich głównym celem jest zapewnienie odpowiedniego standardu usług świadczonych przez praktykujących inżynierów. Początkowo miałem wyznaczone 3 egzaminy potwierdzające moją znajomość zawodu (termodynamika, klimatyzacja i mechanika płynów), ale po kilku latach pracy zostałem z nich zwolniony. Jedyny egzamin, jaki musiałem zdać dotyczył prawnych i etycznych aspektów pracy inżyniera. Tak więc od ostatniej dekady minionego wieku jestem P.Eng.
Praktycznie przez wszystkie lata mojej pracy po tej stronie Atlantyku bytem i jestem bardzo blisko tego, czego mnie nauczono na Wydziale Mechaniczno-Energetycznym. Uważam, że tamte nauki stały na wysokim poziomie i dały mi bardzo solidne podstawy do dalszego ciągu mojego zawodowego życia. To samo dotyczy większości kolegów z innych polskich uczelni technicznych, których tu poznałem. Wydaje mi się, że profil naszego wydziału jest w znacznym stopniu uniwersalny, w tym sensie, ze zdobytą tam wiedzę można wykorzystać w bardzo wielu branżach przemysłowych, niekoniecznie tylko w elektrowniach. Doświadczyłem tego osobiście. Myślę, ze możemy się odnaleźć chyba wszędzie tam, gdzie przepływają płyny a energia ulega przekazywaniu.
Zachód Słońca nad Jeziorem Huron
Ameryka Północna - życie inne niż w Europie
Od ponad 20 lat mieszkam w Kanadzie, zawsze trochę w cieniu naszego wielkiego południowego sąsiada. Dużo współpracowałem z różnymi firmami z USA i zawsze bardzo frustrowało mnie ich nieznajomość systemu metrycznego. Kanada jest metryczna od ponad 25 lat. Część Amerykanów potrafi liczyć do 10, ale przeważnie można rozmawiać z nimi tylko językiem funtów, galonów, cali i tuzinów (tak, jakby mieli po 6 palców). Dla mnie jest to dodatkowy język obcy.
W mojej firmie pracuje obecnie kilku polskich inżynierów. W ciągu ostatnich lat przybyło też kilkunastu z tak zwanego obozu byłego ZSRR, wszyscy z pewnym doświadczeniem z pracy w energetyce nuklearnej. Podobnie dzieje się u naszego południowego sąsiada. Główna różnica sprowadza się chyba jednak do tego, że w USA łatwiej jest zacząć na tej zasadzie, że jeśli przyjmą cię do pracy i sprawdzisz się, to masz przyszłość. W Kanadzie znacznie trudniej jest uczynić ten pierwszy krok - dostać się do firmy. Wielu ludzi zaczyna więc alternatywna droga - przez kontrakty, które są mniej obciążające i zobowiązujące dla pracodawcy. W każdym przypadku łatwiej jest zaczynać mając za sobą pewne doświadczenie zawodowe albo bardzo dobry dyplom z renomowanej uczelni, ale kluczowym elementem jest zainteresowanie potencjalnego pracodawcy twoja osoba. Ta część jest chyba najtrudniejsza i nie ma na to gotowej recepty.
Przed maratonem w Boston, Massachusetts
Życie po tej stronie Atlantyku jest pod wieloma względami inne niż w Europie, a szczególnie w Polsce. W sposób naturalny doszliśmy do tego, że staramy się nie zmieniać swojego stylu życia i bycia. Nie dążymy za wszelka cenę do tego, aby stać się 100% Kanadyjczykami - to nie ma sensu i przeważnie nie wychodzi. Z drugiej strony, zachowanie swojej odrębności kulturowej jest akceptowane przez Kanadyjczyków, z których wszyscy, oprócz miejscowych Indian pochodzą z rożnych części świata.
Rozmawiamy ze sobą po polsku, choć z naszego otoczenia znamy też próby całkowitego przejścia na ten drugi język, z raczej żenującymi skutkami. Nasz czas wolny nie polega na poświęcaniu się nieustannemu podlewaniu i koszeniu trawników przed domem, ale na jak najczęstszych wyjazdach na wędrówki w górach lub na narty. Zimowa pora przynajmniej raz w roku uciekamy na tydzień pod palmy do ciepłych krajów. Od kilkunastu lat uprawiam sport dla masochist6w - biegi maratońskie, zwykle 2 - 3 razy w ciągu roku. Przeważnie łączymy wyjazdy na moje maratony z krótkimi wakacjami w atrakcyjnych miejscach na tym kontynencie.
Monument Valley w stanie Utah, USA
Od dobrego dyplomu zależy dalsza część życiorysu
Z wielka ochota wziąłem udział w obchodach 50-lecia Wydziału. Była to dla mnie okazja do spotkania wielu koleżanek i kolegów po ponad 30 latach. Często bywałem w Polsce i zawsze starałem się odwiedzić stare miejsca. Tym razem było trochę więcej czasu, ale i lista obecności była znacznie dłuższa.
Ludzie niewiele się zmienili, a może raczej wszyscy chcielibyśmy, aby tak było. Niech więc tak będzie. Zaledwie kilka razy musiałem patrzeć na ściągę, czyli rozpoznawcza wizytówkę, aby upewnić się, z kim mam do czynienia. W sumie było to bardzo zacne spotkanie z wykładowcami, koleżeństwem z roku oraz z byłymi studentami, którzy odnosili się do mnie nawet dość przyjaźnie. Prawdziwym zaskoczeniem było dla mnie to, że pamiętano moja osobista, skrótowa wersje pisowni mojego nazwiska - Qlik.
W Politechnice widziałem duże zmiany, zarówno zewnętrzne jak i te związane z działalnością dydaktyczno-naukowo-badawcza. Przede wszystkim widać, że uczelnia należy do Europy, a nie do przaśnej Europy Środkowej demoludów, skrzętnie odizolowanej od całego świata. Widzę tez, ze podejście studentów jest inne, zorientowane nie tylko na zdobycie samego dyplomu, ale przede wszystkim na uzyskanie dobrego dyplomu przez zdobycie wiedzy. W końcu od tego zależy dalsza część życiorysu.
Spotkanie podczas obchodów 50-lecia wydziału (autor czwarty od lewej)